
|
„Sroga niewola nas nie złamała Chociaż los gonił różną koleją W piersiach bijące serce zostało Z tą krwią gorącą, przyszłą nadzieją.”
Józef Gabrukiewicz
|
Z Józefem Gabrukiewiczem – emerytowanym nauczycielem zawodu i konserwatorem w Zespole Szkół Budowlanych w Tarnowie rozmawia Edward Burkat.
Skąd Pan pochodzi?
Urodziłem się w 1927 w miejscowości Wójtowice – to wieś na Podlasiu około 15 km od Grodna, położona na lewym brzegu rzeki Niemen, niedaleko puszczy Augustowskiej. Byłem piątym dzieckiem, a trzecim synem w rodzinie liczącej 8 osób. Mając 7 lat poszedłem do pierwszej klasy szkoły podstawowej, umiałem już biegle czytać i pisać, bo uczyło mnie wcześniej starsze rodzeństwo. Miałem talent do rysowania i rozwijałem go od dzieciństwa.
Jak Pan zapamiętał początek wojny?
Gdy w 1939r. wybuchła II wojna miałem 12 lat i ukończoną piątą klasę. Musiałem ją jednak powtórzyć, gdyż tak zarządziły władze sowieckie okupujące nasze tereny. Było to jeszcze przed ich wojną z Niemcami. Chociaż program był sowiecki, to nauczyciele byli polscy. Uczyliśmy się języka rosyjskiego. Jako prymusa wysłano mnie w czasie wakacji na wycieczkę do Mińska – stolicy Białoruskiej Republiki. Zobaczyłem tam prawdziwy obraz komunistycznego „raju”. W brudnym, zaniedbanym mieście, żywność i inne towary były na kartki. Młodzież na ulicy zachowywała się wulgarnie. Okradziono wtedy jednego z naszych uczniów. Po powrocie do szkoły zacząłem o tym opowiadać, jednak uciszano mnie, grożąc karą. W tej szkole, w dniu Święta Pracy, wypisano kredą na tablicy 1 maja. Zmieniłem napis na – 3 maja. Dostałem za to naganę dyrektora i wezwano rodziców.
Jaka była sytuacja na wschodzie Polski po wojnie?
W 1945r. po skończonej wojnie znaleźliśmy się pod okupacją sowiecką. W 1946r. nastąpiła repatriacja Polaków ze wschodnich terenów do Polski Ludowej. Prawie wszyscy złożyli dokumenty na wyjazd, nam jednak odmówiono. Tylko nielicznym osobom udał się wyjechać. Musieliśmy egzystować. Zaczęły się prześladowania, znęcanie się, zsyłki na Sybir, mordowanie patriotów, zamykanie kościołów, ograbianie własności rolników przez włączanie ich ziemi do kołchozów oraz zabieranie mienia i dorobku całego życia za rzekome długi podatkowe.
Jakie wyjście było możliwe z tej trudnej sytuacji?
Wielu ludzi szukało ratunku pracując w leśnictwie lub fabrykach w miastach. Ja po ukończeniu kursu mleczarskiego dostałem pracę w gminnej mleczarni. Postawiono mi warunek, że muszę być członkiem Komsomołu (Komunistyczna Organizacja Młodzieżowa), a jeśli odmówię grozi mi więzienie i Sybir. Wychowany w duchu religijnym i patriotycznym, nie miałem zamiaru zmieniać swoich poglądów i wiary. Mąż mojej starszej siostry był za okupacji hitlerowskiej w partyzantce AK. Gdy Sowieci zaczęli prześladować Ak-owców, sądzić, wywozić na Sybir, nawet mordować, wielu z nich wróciło do lasu (mój szwagier też) i powstała znowu partyzantka, walcząca z nowym okupantem ze wschodu (ZSRR). Byliśmy ze starszym bratem łącznikami tej partyzantki. Wiedziało o tym dużo osób miejscowej ludności. Niektórzy współpracowali i donosili do NKWD. Nasza rodzina była obserwowana ponieważ uważano nas za wrogów ZSRR. Kilka razy mnie i brata zabierano do gmachu NKWD na przesłuchanie, torturowano nas, aby wymusić wydanie partyzantów i przyznanie się do winy. Byliśmy twardzi, nie przyznaliśmy się do łączności i nikogo nie wydaliśmy.
Czy był Pan namawiany w inny sposób do współpracy?
Do mleczarni przyjęto młodą laborantkę Rosjankę – komsomołkę. Jej zadaniem było namówić mnie do zmiany poglądów i wciągnąć do organizacji. Nagabywała i dokuczała mi. Nie wytrzymałem i pchnąłem ją w kierunku kotła z wrzątkiem. Całe szczęście, że oparła się rękami, które oparzyła i przez miesiąc leczyła się nie mogąc pracować. Chyba była zakochana we mnie. Nie wydała mnie i nie powiedziała o mnie lekarzom twierdząc, że zrobiła to przez nieuwagę. Tym razem niebezpieczeństwo minęło. Przestała mnie namawiać, ale zaczęły mnie prześladować władze gminne i powiatowe. Szukano powodów, aby mnie oskarżyć o przestępstwo. Próbowałem zwolnić się z tej pracy, ale odmówiono. Widząc grożące niebezpieczeństwo porzuciłem pracę. Aresztowano mnie i osądzono na 4 miesiące więzienia. Podczas pobytu w grodzieńskim więzieniu podczas śledztwa zaczęto mnie torturować domagając się informacji o partyzantce AK. Wyrywano mi włosy, głodzono nawet do 7 dni. Nie osiągnęli żadnego rezultatu. Spreparowano mi dowody i zasądzono 8 lat więzienia w łagrach. Nie będę opisywał pobytu i warunków w jakich żyłem przez 4 lata. Była to katorżnicza praca na budowach, w cegielni i wśród ludzi z marginesu. Dzięki Bogu jakoś przetrwałem i w 1959r. po amnestii z okazji śmierci Stalina zostałem zwolniony i wróciłem do domu.
Jak funkcjonowała rodzina w „nowym systemie”?
Bieda i nędza. Rodzice i najmłodsza siostra byli schorowani i bez środków do życia. Ziemię i dorobek całego życia zagrabiły władze sowieckie. Ojciec jeszcze czasem zarabiał budowaniem pieców jako zdun. Siostra dorabiała jako krawcowa na własnej maszynie do szycia, którą udało się uchronić przed zabraniem, ale pracować musiała w ukryciu w pobliskim lesie lub krzakach. Zobaczyłem do czego doprowadziła władza sowiecka nie tylko moją rodzinę, ale całą ludność na terenach okupowanej Polski.
Co Pan czuł widząc to co się działo?
Czułem oburzenie, gniew i nienawiść do całego systemu komunistycznego. Postanowiłem przeciwstawić się i walczyć przeciw sowieckiemu systemowi. Byłem świadomy niebezpieczeństwa jakie mi groziło, ale nienawiść była silniejsza od rozsądku. Nie ufałem nikomu. Wiedziałem, że wśród miejscowej ludności są zwerbowani i współpracujący agenci NKWD. Nie mogłem przyłączyć się do partyzantów z AK, ich oddziały zostały rozbite w 1947r. Podczas tych walk zginął mąż mojej siostry. Ona z dwojgiem dzieci została wywieziona głąb Rosji (do Kazachstanu). Wtedy postanowiłem, że będę działać samotnie. Żeby zdobyć środki do życia i pomóc rodzinie znalazłem pracę na budowie. Jednocześnie zacząłem dywersyjną działalność przeciwko władzy. Podejrzanym kapusiom wysyłałem pisma z pogróżkami strasząc karą podziemnej organizacji. Wieczorem i w nocy zrywałem plakaty propagandowe. Czerwone flagi zamieniałem na biało – czerwone. W dniu Wszystkich Świętych udekorowałem grób polskich żołnierzy, którzy zginęli w 1939r. w bitwie z bolszewikami. Umieściłem tam blaszanego orła w koronie oraz dwie flagi biało – czerwone i własny wiersz zatytułowany ”Grób bohaterów”. Podczas wyborów wrzuciłem do urny zamiast głosu ulotkę zatytułowaną „Głos polskiego narodu”. Wkrótce zostałem aresztowany, a przy rewizji w domu znaleziono kopię tej ulotki. Zabrano mi album z moimi rysunkami i wierszami. Jeden z rysunków przedstawiał Stalina w chomącie ciągnącego sanie na których siedział polski żołnierz w rogatywce i poganiał batem. Znaleziono podobieństwa do wiersza który umieściłem na grobie polskich żołnierzy. Te dowody wystarczyły żeby mnie oskarżyć i udowodnić, że jestem wrogim działaczem przeciw władzy ZSRR. Do rejonowego aresztu, w którym mnie tymczasowo zamknięto przyjechało po mnie wojskowym wilusem trzech wojskowych w mundurach UB (NKHB) – dwóch oficerów z kierowcą. Zabierano mnie do więzienia w Grodnie. Gdy wyjeżdżaliśmy za miasto przyszła mi szalona myśl, aby spowodować wypadek i zginąć razem z tymi bolszewikami. Uniknąłbym tortur, męki i wszystkiego czego spodziewałem się podczas czekającego mnie śledztwa przed procesem sądowym. Siedziałem na tylnym siedzeniu pomiędzy dwoma oficerami. Ręce miałem wolne, nie miałem kajdanek. Zobaczyłem na poboczu drogi rosnące drzewa i bez namysłu poprzez plecy kierowcy chwyciłem za kierownicę i skręciłem mocno w prawo. Samochód jednak tylko minimalnie otarł korę drzewa i wbił się w ziemną skarpę pobocza. Silnik rozpaczliwie zawył i ucichł. Oficerowie zaskoczeni polecieli do przodu. Chwycili mnie następnie za ręce i przycisnęli do siedzenia.. Kierowca rzucił się na mnie z dużym metalowym kluczem, ale oni nie pozwolili mnie uderzyć. Włączył silnik, trzymano mnie mocno za ręce i tak pojechaliśmy w kierunku Grodna. Spodziewałem się tortur i znęcania się podczas śledztwa. Może ten ostatni incydent sprawił, że obchodzono się ze mną bardzo spokojnie. Śledztwo trwało 2 miesiące. Chociaż przyznałem się do moich „przestępstw potwierdzonych rzeczowymi dowodami”, nie wierzono, że robiłem to sam i bez wsparcia podziemnej organizacji. W procesie zasądzono wyrok skazujący mnie na 10 lat ciężkich obozów (łagrów) i 5 lat pozbawienia praw obywatelskich.
Co działo się później?
Po dwutygodniowej podróży w towarowych wagonach przy ostrym mrozie między 45-50 stopni, razem z innymi więźniami znalazłem się w strefie podbiegunowo – polarnej. Było tam zagłębie węgla kamiennego nazywane Workuta. Dzisiaj dziwę się, że udało mi się przetrwać w tym piekle kilka lat i w nieludzkich warunkach. Wykonywałem katorżniczą pracę wśród bandy zwyrodniałych obozowych zbirów, złodziei, morderców, wyzutych z wszelkich uczuć i cech ludzkich. Stroniłem od nich i unikałem ich towarzystwa, a pomimo to miałem kilka incydentów, z których cudem uniknąłem śmierci. Oprócz tego społecznego marginesu spotykałem ludzi uczciwych, przyjaznych, różnych narodowości – Rosjan, Litwinów, Łotyszów. Tak jak Polacy byli prześladowani przez władze ZSRR.
Jak udało się przetrwać ten trudny czas?
Przetrwałem może dlatego, że wierzyłem w Opatrzność Bożą, modliłem się skrycie, nie paliłem papierosów, unikałem wszelkich narkotyków, tak mocno rozpowszechnionej plagi w obozach pomimo zakazów i kontroli. Płaciłem haracz jak wszyscy więźniowie w łagrach elicie złodziei. Oni tam rządzili będąc w swoim żywiole. Opornych czy nieposłusznych potrafili zamordować, a władze obozowe były bezradne.
Po ogłoszeniu, że Stalin jest wrogiem narodu, więźniom politycznym zmniejszono wyroki o połowę. Dla mnie z 10 lat zostało 5. W 1956 roku dowiedziałem się z gazety i z listu od rodziny o drugiej po wojnie repatriacji Polaków do kraju. Więźniowie też mieli do tego prawo. Wysłałem około 20 podań do Ambasady Polskiej w Moskwie poza cenzurą ponieważ poznałem Polaka, oficera z Wilna pracującego w tej samej kopalni co ja. Był zesłańcem, żył poza obozem i miał dostęp do poczty. Czekałem rok i otrzymałem nareszcie zezwolenie na repatriację razem z rodziną. Zwolniony z obozu wstąpiłem do Ambasady Polskiej w Moskwie, żeby podziękować za interwencję. Otrzymałem potrzebne dokumenty na wyjazd do Polski. Miejscowe władze utrudniały celowo załatwienie dokumentów. Udało nam się wyrwać z sowieckiego piekła do Polski dopiero w maju 1956r. i przekroczyć granicę PRL-u.
Jak żyło się ludziom w powojennej Polsce? Jak czuł się Pan wśród rodaków?
Chociaż w Polsce panował ten sam system komunistyczny i rządziła Moskwa, ale byłem wśród swoich rodaków. Ten sam język, swoje obyczaje, wiara, klimat. Osiedliliśmy się na Mazurach, założyłem rodzinę, urodziła się trójka dzieci. Osiągnęły wyższe wykształcenie. Jeszcze próbowano mnie straszyć w czasach PRL-u, za mówienie prawdy o swoich przeżyciach w ZSRR, ale ja nie bałem się i nie ukrywałem niczego. Pracowałem później w Zespole Szkół Budowlanych w Tarnowie jako nauczyciel zawodu i konserwator. Obecnie mieszkam w Tarnowie, należę do Związku Więźniów Politycznych oraz Związku Sybiraków. Przychodzę na spotkania z młodzieżą w szkołach opowiadając o swoich doświadczeniach. Staram się również uczestniczyć w patriotycznych uroczystościach w lokalnych miejscach pamięci.
Ostatnie wydarzenia w Polsce i na świecie, upadek komunizmu, utwierdziły mnie w moim przekonaniu, że wybrałem właściwą drogę, którą kroczyłem przez całe życie. Nie żałuję, że narażałem się i tyle wycierpiałem, a gdyby zaszła potrzeba, postąpiłbym znowu tak samo, bez wahania.
Józef Gabrukiewicz obecnie mieszka w Tarnowie. Jest autorem książki „Pamiętnik Sybiraka”.
Bierze udział w spotkaniach z młodzieżą. W uznaniu swoich zasług był wielokrotnie odznaczony. Należy do Związku Więźniów Politycznych Okresu Stalinowskiego i Związku Sybiraków.
Aktywnie angażuje się w prace związkowe, przede wszystkim jako Chorąży Pocztów Sztandarowych.
Galeria zdjęć: